Rolnictwo
Skąd się'wzięły u nas ziemniaki?
Każdy z nas wie, czym są dla wsi. ziemnia-ki i jak wielki mamy z nich pożytek. Trudno po prostu pomyśleć, co by się stało, gdyby tak nagle ziemniaki zniknęły z powierzchni ziemi. Czym byśmy się wtedy żywili, co byśmy dali naszemu inwentarzowi, co by było z biednymi, dla których ziemniaki są najważniejszym pożywieniem? Dlatego nawet przezwano ich „chlebem ubogich". Nie, nie można sobie dziś wyobrazić naszego życia bz ziemniaków. A jednak czterysta lat temu, nie tylko w Polsce, ale w całej Europie nikt nie wiedział co to są ziemniaki lub kartofle, bo tak początkowo nazywały się ziemniaki z niemieckiego: „kartoffeln". A ziemniak rósł sobie spokojnie w swojej ojczyźnie — w Ameryce południowej. Ludzie, którzy ten kraj zamieszkiwali, poznali dobrze smak tej jarzyny i żywili się nią od wielu lat. W roku 1492 do brzegów Ameryki przybyły okręty z bardzo daleka, bo aż z Hiszpanii. Biali ludzie nie mogli się dość nadziwić różnym cudom, które zobaczyli, a które do tej pory były im zupełnie nieznane. Nie przypuszczali bowiem, że oprócz Europy istnieje jakaś inna ziemia. Zagarnęli dla sieb;e nowo-odkrytą krainę, a posyłając do Hiszpanii różne wspaniałe rzeczy, zrabowane dzikusom — dziwne sprzęty, klejnoty, tkaniny, zwierzęta, ptaki i owoce niespotykane w Europie, posłali także i ziemniaki. W Hiszpanii z początku patrzono nie bardzo życzliwie na nieznaną roślinę. Może jest trująca? go zwierzęcia. Podnosi głowę, spogląda wielkimi oczami na tzw. audytorium i widzi coś co go przeraża: Wszyscy śpią, jak susły. Na nic wtedy awantury, krzyki, narzekania na brak ochoty i przejęcia się obowiązkiem. Jak źle prowadzone są lekcje samokształcenia w zespole, to i lament nie pomoże. Zespół upadnie, a wytworzy s:ę natomiast brak wiary we własne siły, nieporadność i okropne safandulstwo. W każdym razie s'an daleko gorszy, niż był może przed tym. Tc nie praca pożyteczna, ale zbrodnia i grzech. Uczyć się na takiej zbrodni, że w samokształceniu zespołowym wszyscy muszą brać czynny udział za pomocą ciągłych pytań i odpowiedzi (jakże mądrze pomyślane są w tym celu pytania w broszurach PR) — dowiadywać się o tym dopiero po szkodzie — nie wolno, bo to za drogo kosztuje. Gdzieś tam znowu na lustracji wewnętrznej przodownik rozzłościł się, stracił cierpliwość i począł bez litości stawiać w dzienniczkach same dwójki i pałki, bo uznał, że w taki sposób najprędzej poprawi stan zespołu. Poprawił go o tyle, że zbyt ambitni koledzy podnieśli bunt, wystąpili solidarnie, bardzo solidarnie i złożyli mu za to namacalne i własnoręczne podziękowanie w postaci wielkiego guza nad lewym okiem. Co było dalej z zespołem — nie trudno się domyśleć. A mogło być inaczej. Jakaż stąd "prosta i ciekawa nauka! Chcesz być przodownikiem — miej cierpliwość, nie denerwuj się, bo nic w ten sposób nie zrobisz dobrego. Ale ów wyżej poszkodowany miał jeszcze i inne zmartwienie, które, jak mu się zdawało, było przyczyną wszystkich jego klęsk i niepowodzeń życiowych. Oto nie wiadomo dlaczego i jak otrzymał z dziada-pradziada nazwisko, do którego miał niesłuszne, moim zdaniem, pretensje. Nazywał się — Pętelka. Wprost ogarniała go rozpacz, gdy czasem rozmyślał nad tym, że to wielkie dla niego słowo, jakby z nici lnianych ukręcone, pisze się tak, o, najzwyczajniej w świecie — Pętelka. I bądź tu, człowieku, porządnym, mając takie liche nazwisko, nadziane na guzik. Wprawdzie to nie miało nic wspólnego z nędzną, aczkolwiek poczciwą pętelką u kożucha, ale tego nie potrafiłby mu nikt wyperswadować. Był bardzo nieszczęśliwym człowiekiem i nigdy nie wierzył, aby Pętelka mógł się naprawdę na coś przydać i być człowiekiem pożytecznym. Oczywiście nie było to rozumowanie godne przodownika PR. I cóż w tym dziwnego, że zesDĆł się rozlazł. Nic. Ale takiego przodownika powinno się łapać na pętelkę za mały palec u nogi i wieszać na pierwszym lepszym guziku. Tak, jak się wiesza murzynka kupionego na odpuście. Niech by go wszyscy widzieli. Lecz dajmy już spokój z żartami. Chodzi przecież o co innego. Takich złych, zdziwaczałych i nieodpowiednich przodowników jest b. mało, a może Mcże tylko czarni ludzie mogą ją spożywać bez szkody dla zdrowia, a biali przypłacą życiem zbytnią ciekawość? Dla próby jednak posadzono ziemniaki, nie bardzo wierząc w to, że się przyjmą na obcym gruncie. Tymczasem nie tylko przyjęły się, ale i obrodziły doskonale. Na razie spożywano je z wielką ostrożnością, przekonano się jednak, że są bardzo smaczne. Od tej chwili zaczęto je uprawiać, a od Hiszpanów nauczyły się tego i inne narody. Ziemniaki jednak ukazywały się tylko na stołach ludzi bogatych, bo były wówczas drogie, a więc zupełnie dla biednych niedostępne. Człowiekiem, który sprawił, że ziemniaki rozpowszechniły się i stały się najpospo-liłszym, dostępnym dla wszystkich pożywieniem — był francuz Parmentier (czytaj Par-mentie). Żył on we Francji sto siedemdziesiąt parę lat temu, za panowania króla Ludwika XVI, i zajmował się aptekarstwem oraz jednocześnie rolnic'wem. Pa*rzył na nędzę, jaka wtedy ogólnie panowała i zastanawiał się, w jaki sposób przyjść biedakom z pomocą. Najważniejszym byłoby dać im tanie pożywienie. Chleb był za drogi, trzeba więc poszukać czegoś innego. Będąc w Hiszpanii, zapoznał się z ziemniakami i zrozumiał, że są właśnie tym, czego szuka. Zaczął więc mówić ludziom o ziemniakach, namawiać, by je uprawiali, uczyć tej uprawv, tłumacząc, że tym sposobem uda się zapobiec głodowi, zmniejszyć nędzę. Ale ludzie, jak to ludzie. Boją się wszelkiej nowości. Słuchać więc słuchali, ale nikt się nie kwapił iść za radą Parmentiera. Jakieś tam ziemniaki! Bóg sam raczy wiedzieć, co to takiego! Podobno zagraniczny wymysł! Na pewno do niczego i nie ma w ogóle. Są to przeważnie jednostki bardzo wartościowe, ludzie czynu. Ale wiadomo przecież, że o takich znowu dobranych, odpowiednich, przodownikach trudno jest wspominać. Bo to od razu wyglądałoby na jakieś przechwałki. Tak to już jest na bożym świecie. Chętniej zazwyczaj ludziska polują na cudze błędy i ułomności, chętniej to sobie podają z ust do ust, tworząc od razu ,,z igły widły", aniżeli interesują się tym co dobre, dodatnie. Niestety, tak jest wszędzie i zawsze. A powinno być inaczej! Ludzie są niesprawiedliwi. Zamiast podchwytywać to, że w takiej to czy innej Wólce był zespół, a teraz go nie ma, bo młodzież jest taka i owaka, a przodownik był taki i nijaki, — dobrze byłoby, gdyby każdy wiedział i pamiętał o tym, że w tym roku już pracuje jedenaście tysięcy uwieście pięćdziesiąt zespołów i tyluż dobrych, dzielnych przedowników, a około 90 tysięcy uczniów. (Patrz ostatni Nr. ,,Przysp. Rcln." str. 200). Poza tym, że wbrew niek'ó-rym niedowiarkom armia ta z roku na rok wzrasta, pomimo, że przecież ludzie nie tkwią w niej stale, lecz przechodzą tylko przez akcję i opuszczają szeregi tak, jak w wojsku. I dla tych wielu tysięcy przodowników, tudzież naszych zespołów, za ich wierną, honorową służbę, nie tylko—dfa—swego dobra, ale i dla dobra powszechnego, dla Państwa, dla tych bojowników o oświatę rolniczą, o postęp, o kulturę wsi, dla tych pierwszorzęd- dóbrego nie służą. Jest sobie czym głowę zawracać?! Parmentier zrozpaczony niepowodzeniem udał się wprost do króla, któremu przedstawił całą sprawę. Jeżeli uda się nam uprawa ziemniaków, Francja mcże się nie bać głodu — wołał. Król zaciekawiony prc:ektem Parmentiera, dał mu na własność wielki szmat ziemi, ugór pełen kamieni. Niechże spróbuje sadzić na nim te swoje ziemniaki... Dzielnego człowieka nie przestraszyła kamienista gleba, ani też kpiny, których mu ludzie «ie szczędzili. Uprawił grunt iak mógł najlepiej i posadził ziemniaki. Z jakąż niecierpliwością chodził codzień patrzeć, czy już wschodzą. Ile nocy nie przespał, rozmyślając z niepokojem, co będzie, jeśli nych, doborowych, a cichych, nie szukających rozgłosu, żołnierzy na posterunku walki z wstecznictwem i niewiarą, dla wszystkich czynnych i już może nieczynnych przodowników w zespołach, którzy spełnili lub spełniają święty obowiązek, bez względu na to jakie noszą nazwiska, — należy się głęboka cześć i uznanie. Tym więcej, gdy walczą z niesłychanymi przeciwnościami losu i... nie załamują się nigdy. Postawa i wartość przodownika PR — to rzecz niezmiernie ważna. Bowiem jaki przodownik — taki zespół, taki postęp, taka przyszłość wsi naszej. Ceniąc zatem ich pionierskie zadania, oddajmy serdeczny ukłon i uścisk dłoni wszystkim naszym kochanym przodownikom. W szczególności zaś tym, którzy z wiosną nie odpadli, mając tyle różnych, mniej lub więcej „zabawnych" przygód i niepowodzeń w pracy. Czołem, przodownicy! Im bardziej praca jest indywidualna, tem jest silniejsza w swoich przejawach, im bardziej ludzie indywidualnie silni podadzą sobie ręce dla wspólnej pracy, tem jest bezpieczniejszy caró“ Serwis poświęcony zagadnieniom oraz nowinkom na temat rolnictwa w okresie przedwojennym. Mam głęboką nadzieje, że zawarte tutaj rady, znajdą zastosowanie w rolnictwie teraźniejszym.”