Rolnictwo
Szkoła Rolnicza Żeńska w Willi - Górze
Dnia 21 maja br. wybraliśmy się całą garo-madą peerowską z powiatu Mińskiego na wycieczkę do Szkoły Rolniczej Żeńskiej w •Willi - Górze. Sama nazwa ,,Willa-Góra" dawała nam dużo do myślenia. Każdy z nas ciekaw był, jak i czego w tej Szkole uczą dziewczęta ze wsi. Pewnie w niejednym umyśle rodzi się podejrzenie, że w szkole rolniczej, pięknie urządzonej, rozbałamucą tylko niejedną dziewczynę, że potem, po powrocie do domu, będą się jej pałace śniły, a gospodyni z niej będzie kiepska. Ale mimo to, choć z nieufnością w sercu, jednak jedziemy. Droga nam upływa bardzo przyjemnie, śpiewamy piosenki, rozmawiamy, śmiejemy się, i niewiadomo nawet, kiedy stanęliśmy przed Szkołą. Pałac to po prostu na pierwszy rzut oka — wspaniały, dumny w swym ogromie, opasany klombami pełnymi kwiatów. U podnóża jego płynie spokojna, cicha Narew, zdaje się onieśmielona ogromem budowli. Za nią rozciągają się zielone łąki i pola uprawne, z daleka widać Nowy Dwór, a Willa - Góra zda się króluje nad okolicą. Ledwie zdążyliśmy wysiąść z samochodów, już witają nas gościnne Willigó-rzanki, zapraszając do wnętrza. Wchodzimy. Rzeczywiście, szkoła wspaniała wewnątrz jak i na zewnąłrz. Onieśmiela nas to trochę. Willigórzanki krzątają się jak mogą. ażeby nam we wszystkim dogodzić. Rozpraszamy się po całym gmachu Szkoły, ciekawi wewnętrznych urządzeń. Podoba mi się szczególnie umywalnia dolna, w której znajdują się wanny i natryski zimne i gorące. Jednocześnie nasuwa mi się smutna myśl, że wieś nasza nieprędko dojdzie do tego, żeby mieć u siebie łaźnie. Kuchnia nie podoba mi się, bo jest za duża i ma tę wadę, że jest umieszczona na parterze i posiłki trzeba nosić do jadalni na piętrze. Po kolacji, która nam bardzo smakowała, zwłaszcza że byliśmy głodni jak wilki, poproszono nas do świetlicy. Ślicznie inscenizowały Wiligórzanki „Białe róże", „Górale" i wiele innych piosenek. Na drugi dzień, że to była niedziela, poszliśmy wszyscy, a więc my wycieczkowicze razem z uczennicami, do kościoła do Nowego Dworu, odległego od Szkoły o 5 km. Po nabożeństwie pani kierowniczka opowiadała nam, jakie koleje przechodziła Wil-la-Góra, zanim została ofiarowana na szkołę rolniczą. I tak. Najpierw była letnią siedzibą księcia Józefa Poniatowskiego. Razem z Księstwem Warszawskim zagarnęli ją Rosjanie, mając tu swoje urzędy. Po odzyskaniu Niepodległości przez 2 lata była szkoła dla głuchoniemych. Następnie Willę wydzierżawiono prywatnemu właścicielowi, a dopiero w roku 1933 oddano ją na szkołę rolniczą. Najbardziej niekorzystną dla Willi była ta dzierżawa, z tych względów, że z jednej strony dzierżawca nie dbał o dobro publiczne, zanieczyścił ziemię i budynki poniszczył, z drugiej strony okoliczni mieszkańcy przyzwyczajeni uważać Willę za siedzibę swych ciemięzców, czynili tu znaczne szkody. Przeglądam notatki uczennic. Znajduję w nich szczegółowe zestawienia wydatków czynionych na potrzeby kuchni, czy działu hodowlanego, wyliczanie kosztów utrzymania dziennego w szkole, koszt wyprodukowania jednego litra mleka, no i wiele innych ciekawych rzeczy, na których ja się co prawda nie bardzo rozumiem. Znajduję także książkę protokółów z Koła Gospodyń Wiejskich, jakie istnieje na terenie Szkoły. Bardzo byłam nią zdziwiona. Dowiaduję się z niej, że uczennice same opracowywują i wygłaszają referaty na swych zebraniach, no i prowadzą różne prace właściwe kołom gospodyń wiejskich. Znajduję także zeszyty peerowskie, co mnie też bardzo dziwi. Po obiedzie zwiedzamy gospodarstwo szkolne. Ogródki warzywne bardzo mi się podobają. Podoba mi się obora; jest bardzo czysta. Każda krowa ma swój rodowód, na miejscu od razu możemy się dowiedzieć, ile która daje przeciętnie mleka, bo jest prowadzona kontrola mleczności krów. Kurnik jest ciasny, mało oświetlony i pomieszczony Każdej chwili zdaje mi się, że się sobie wymykam, więc też powtarzam sobie bez ustanku: wszystko co można zrobić innego dnia, można zrobić i dzisiaj. Montaigne w murowanym budynku. Świnie rasy Wielkiej Białej Angielskiej. Koni nie widzieliśmy, gdyż były na pastwisku. Po ostatnim podwieczorku, Wllligórzanki wyśpiewały nam swoje bóle i troski. O tym, jak to jedne igły łamią, to znowu, że koleżanki, które gotują, zapominają solić potraw, a gdy posolą, to tak, że jeść nie można. Kto by tam zresztą wszvstko spamiętał, żeby teraz po kolei wyliczyć. Na zakończenie zegnamy gościnną szkolę okrzykiem: ,,Niech żyje Willi-Góra"! Willi-górzanki odprowadzają nas z okrzykiem: ,,Niech żyje powiat Miński!" i z życzeniami abyśmy na przyszły rok jak najwięcej r.wych sióstr i koleżanek przysłali tu po wiedzę. Prysła wszelka nieufność. W sercach naszych zostaje szczery żal, że tak prędko te dwa dni upłynęły. W umyśle każdej z nas rodzi się myśl, że inną byłaby wieś polska, gdyby każda dziewczyna ukończyła szkołę rolniczą. I wtenczas nasze niskie, pochylone strzechy nie wyglądałyby tak ubogo w swej prostocie, a podobnie >ak szkoła w Wil-li-górze, dumnie patrzyłyby w świat, bo mieszkańcy tych chat byliby pewni swych dróg i celów. Honorata Domańska
“ Serwis poświęcony zagadnieniom oraz nowinkom na temat rolnictwa w okresie przedwojennym. Mam głęboką nadzieje, że zawarte tutaj rady, znajdą zastosowanie w rolnictwie teraźniejszym.”