Rolnictwo
Sami o swej pracy
W sierpniu zorganizowaliśmy w Kole Młodzieży Wiej. pierwszy zespół PR, obierając za temat ziemniaki, by nauczyć się ich uprawy, bowiem w naszej wiosce źle się rodziły. Po zorganizowaniu zespołu w niedługim czasie przyjechał do nas instruktor i opowiedział nam dużo ciekawych rzeczy o znaczeniu PR, o konieczności zainteresowania się tą pracą przez młodzież wiejską, .wynikach tej pracy w innych powiatach o korzyści, jakie można osiągnąć pracując w PR. Przywiózł nam również dzienniczki i broszury, objaśniając równocześnie, że wszystkie prace wykonane na poletku trzeba skrupulatnie zapisywać. Słowa instruktora zrobiły na nas wrażenie. Każdy zaczął przemyśliwać, co by takiego zrobić, by za rok pochwalić się jak największym zbiorem. Ja też zaraz wziąłem się do pracy. Wymierzyłem sobie poletko wielkości 250 nr, na którym przed tym rosło proso, i podorałem je. Po pewnym czasie puściłem na podoryw kę bronę, włócząc kilkakrotnie poletko. Po włóce ognicha pięknie powschodziła, jakby ją kto posiał, zniszczyłem ją kultywatorem i broną i pozostawiłem rolę w spokoju aż do czasu orki zimowej. W początkach listopada wywiozłem na poletko dwie fury obornika, dobrze przegniłego równo rozstrząsną-łem, przyorałem dość głęboko i zostawiłem rolę w ostrej skibie na zimę. Okres zimowy samokształceniowy rozpoczął się u nas od 15 października. W każdy wtorek i piątek szedłem do świetlicy na zebranie, gdzie odbywało się wspólne czytanie i dyskutowanie nad każdym rozdziałem broszury tematowej, książki ,,Uprawa roślin" Pomorskiego, oraz nad artykułami ,,PR". Prócz tego w domu czytałem inne broszury rolnicze, wypożyczone z biblioteki OTO i KR. Okres zimowy zakończyliśmy w dniu 1 kwietnia egzaminem sprawdzającym nasze wiadomości, po czym zbieraliśmy się na wspólne pogawędki już tylko w każdą niedzielę. Prace na poletku rozpocząłem w dniu 24 marca. Gdy ziemia obeschła z zimowej wilgoci, wzruszyłem ją broną i głębiej kultywatorem. Po kilku dniach poletko jeszcze raz zbrcnowałem i za pomocą znacznika, przez siebie skombinowanego, porobiłem znaki i pod łopatę, w dniu 8 marca, w odległości rzędów 40 cm i w rzędach co 30 cm zasadziłem ziemniaki krajane odmiany ,,Kmieć". Ziemniaki były sprowadzone w marcu ze Szkoły Rolniczej W Brześciu po 50 kg na poletko, tak, że przy gęstym sadzeniu trzeba było je bardzo drobno krajać, bo inaczej by ich nie wystarczyło. Przed wschodem ziemniaki raz zbronowałem, a to dlatego, by zniszczyć chwasty, które skiełkowały, oraz skorupę, jaka się utworzyła na powierzchni i utrudniała wschody. Młode roślinki nierówno wschodziły i rosły, widocznie wskutek drobnego pokrojenia. Niektóre były ładne, grube, o szerokich liściach, inne natomiast wątłe, cienkie. Błędem było także gęste posadzenie, bo gdy roślinki podrosły, raz jako tako można je było obsypać, a już więcej razy nie można było tego zrobić, bo jak jedną rośinkę chciałem okopcować, to drugą musiałem obnażyć z ziemi. Tym gęstym sadzeniem popełniłem wieliki błąd, którego nie mogłem już w żaden sposób naprawić. Dla przekonania się, czy ziemniaki gęs!o posadzone wydadzą .większy plon od rzadko posadzonych, na 25 nr co drugą roślinkę wyrwałem. Pozostałe miały podwójną szerokość w rzędach, to też pięknie się rozrosły i wydały większy plon; mogłem koło nich dokładnie wykonać prace pielęgnacyjne. W okresie wschodzenia ziemniaków młode pędy niszczyły jakieś szkodniki, czy też zaraza, na której nie mogłem się poznać. Zaraza ta czy też szkodniki nie zrobiły jednak zbyt wielkiej szkody, bo ziemniaki jeszcze raz wzeszły, ale przez cały czas wzrostu rośliny były mniejsze, a i bulwy pod krzakami były także mniejsze. Przez cały czas wzrostu roślin starannie wykonywałem prace pielęgnacyjne, kilkakrotnie wzruszałem ziemię motyką i radłem między rzędami. Wspólnego zbioru ziemniaków dokonaliśmy w dniu 15 września. Zebrałem ze swojego poletka 918 kg (największy plon z poletka wynosił 965 kg). Po obliczeniu robocizny, dzierżawy poletka, nasion i nawozów, .wyprodukowanie jednego centn. mtr. kosztowało mnie 1 zł 57 gr. Egzamin końcowy wypadł bardzo dobrze i nasz zespół został nagrodzony biblioteczką rolniczą. Ludność wsi do konkursów odnosiła się dosyć życzliwie, okazując zainteresowanie. Tylko niektórzy, zwłaszcza ci co do żadnej organizacji nie należą, szydzili z naszego sposobu uprawy, zachwalając swój sposób sadzenia pod pług. Ale po sprzęcie ziemnia-ków właśnie ci, co najwięcej wydziwiali nas pierwsi szli do konkursistów zamawiać dla j siebie ziemniaki do sadzenia. Rodzice kon kursistów odnosili się życzliwie, pomagając w pracy konkursowej. Ogólnie biorąc, prace konkursowe wywarły dodatni wpływ na starszych, bowiem powzięli oni zamiar założenia kółka rolniczego i równocześnie poczęli wpływać na młodzież, by przystępowała do konkursów. Z decydowaliśmy utworzyć zespół hodowli owiec, żeby realizować hasło: „ziemia nasza nie tylko nas wyżywi, ale i okryje". Ponieważ mieliśmy różne trudności z kupnem odpowiedniego materiału hodowlanego, rozpoczęcie konkursu odciągnęło się aż do jesieni. Dopiero w końcu listopada otrzymaliśmy owce mocno już wyrośnięte, choć młode jeszcze. Były różnej wielkości, to też rozebraliśmy przez losowanie, żeby było po sprawiedliwości. Pierwszą moją czynnością było urządzenie stajenki dla owcy, wielkości 2 X 2 metry, zrobienie żłobka, drabinki i wybielenie stajenki. Pora już późna, a tu owca jeszcze nie była strzyżona. Zacząłem ją strzyc, ale dobrze nie umiałem tego robić, poza tym owca miała takie wszy, że ja nie mogłem patrzeć, dlatego ostrzygł owcę ojciec. Po ostrzyżeniu, ze względu na te wszy oraz brud, jakim była pokryta, zabrałem się do iej mycia. Ale co owcę obleję wodą, to woda zlatuje z niej a brud zostaje. Wreszcie rozłościło mnie to próżne mycie i poszedłem nagrzać wody. Ciepła woda zaraz zmoczyła wełnę, to też udało mi się dobrze namydlić całą owcę i wyszorować. Opłókana ciepłą wodą zdała mi się zupełnie inną. Teraz dopiero z owcy zrobiło się naprawdę miłe zwierzę. Od czasu tej kąpieli już wszy nie zauważyłem. Do tej pory nie mówiłem ojcu, że trzeba podpisać deklarację, bo by się na owcę nie zgodził, ale gdy już przebyła kilka dni, żywienia nie skąpił, zresztą sam ją ostrzygł, dopiero ja mówię, żeby podpisał deklarację. Nie i nie, owcy nie chce. Jednak po trzydniowym wygadywaniu: „Zachciało ci się owcy, a niech się co stanie, to płać ze sto złotych", wreszcie deklarację podpisał. Teraz już ćcrąco zabrałem się do pracy. Musiałem dobrze zadbać o owcę, bo była mniejsza od innych i mało jej przybywało na wadze. To mnie martwiło, a i złościło, bo chciałem żeby jak najwięcej jadła; wreszcie zachorowała, zaczęła kaszleć, śluz z nosa jej płynął, tak, że myślałem, iż to jest choroba płuc tzw. nitkowiec. Więc jak tylko mogłem starałem się dawać jej lepiej jeść. Matka doradziła mi, by owcy dać masła, to jej wszystko przejdzie. Dałem jej parę razy z chlebem (w chlebie), ale kaszel nie przestawał. Wreszcie doczekałem się przyjazdu instruktora. Powiedziałem mu, jaką chorobę podejrzewam. Uspokoił mnie, że nie ma obawy o nitkowca w tych okolicach, że to jest przeziębienie i że samo przejdzie. Owca ciągle mało jadła, na wadze słaby przyrost dawała, a w jednym miesiącu to jej nawet ubv-ło. Cieszyło mnie to tylko, że przynajmniej jest zakocona, a inni koledzy mają niezako-cone. Słabo ciągle rosła; kiedy u jednego kolegi maciorka w czasie ciąży ważyła 75 kg, to moja tylko 40 kg. Wykot nastąpił 20-go kwietnia i dał 1 maciorkę. Starałem się teraz owcę jeszcze silniej żywić, no bo musiała karmić córkę. Do czasu wykotu nie chciała nigdy pić, dopiero od czasu wykocenia się zaczęła pić. Pasz treściwych nie miałem, więc zdecydowałem się poić ją serwatką, i to poszło dobrze, bo owca dawała przyrost, a i młoda rosła b. ładnie. Od tego też czasu dopiero przestała kaszleć, a w końcu roku konkursowego moja owca wykazała największą wagę. Na jesieni znów zaczęły się u mojei owcy wyrzucać małe, czarne obrzęki (wielkości grochu). W tym czasie został ogłoszony przegląd owiec (spęd owiec). Bałem się, że moja owca znów ma jakąś poważną chorobę, a tam będzie doktór weterynarii to się przecież pozna. Ale nie zauważył nic i mo;a owca dostała premię. Zrozumiałem, że widać to nie groźna choroba, to też śmiało podszedłem do lekarza i zapytałem, co trzeba robić, żeby to usunąć. Odpowiedział mi, żc to samo przejdzie. Przeczytałem w „Hodowli zwierząt" Mo-czarskiego o chowie owiec, wychowie jagniąt oraz stale czytywałem nasze „PR". Normowanie pasz, które w pierwszym roku pracy, w konkursie wych. prosiąt przychodziło mi z trudem, teraz zdało mi się dość łatwe. Tylko samo ważenie było kłopotliwe, bo owca nigdy nie chciała stać spokojnie na wadze, a klatki nie miałem. Notatki i zapis- ki prowadziłem od października do października następnego roku. Każdego miesiąca odbywało się ważenie, a zarazem inspekcja. Egzaminy poszły nam dosyć pomyślnie. Tylko zestawienia końcowe zrobiliśmy źle i to miało duży wpływ na przydział nagrody, ale myśmy dla nagród nie pracowali, tylko dla zdobycia wiadomości, które są potrzebne do prowadzenia gospodarstwa i do borykania się z ciemnotą i zacofaniem wsi. Nasza wieś odnosi się do konkursów raczej obojętnie, chociaż są jednostki, które odnoszą się wrogo. Są również, ale to wyjątki, którzy współpracują z nami. Kiedyś, po zbiorze buraków z poletek poszedłem do sąsiada i mówię mu, że jeden z kolegów miał więcej buraków z jednego stumetrowego poletka, niż on z 17i morgi. A on: ,,a, bo się cholery włóczycie tylko i pokazujecie, że chłop mógłby mieć dziesięć razy .więcej, a panowie się tylko śmiecą i obliczają według tego podatki". Wpływ PR na wieś mimo tego jest duży. Według mnie, to nawet większy niż szkoły rolniczej. Przez PR wieś poznaje wiele roślin, narzędzi, które do dziś nie były upowszechnione, albo w ogóle nie były znane. Wieś dzięki konkursom uprawy ogródków warzywnych ma świeże warzywa, co przyczynia się do podniesienia stanu zdrowotnego na wsi, szczególnie u dzieci. Mając nadmiar warzyw w lecie, dobra gospodyni stara się niektóre zakonserwować na zimę. Konkursy uprawy ogródków kwiatowych wyrabiają znów poczucie piękna i porządku, szczególnie u dziewcząt. Dzięki konkursom porządkowym wieś uczy się zbierać wszelkie odpadki gospodarskie, które gniją zaraz przed mieszkaniem i są siedliskiem wszelkich zarazków chorobotwórczych. A przecież z tej szkodliwej masy we właściwych warunkach tworzy się wartościowy nawóz, dziś już odpowiednio ceniony w gospodarstwie wiejskim. Razem wszystkie te konkursy podnoszą na .wsi poziom kultury duchowej i materialnej. Przez konkursy hodowlane wieś poznaje szlachetniejsze rasy, dające się wcześniej utuczyć lub dające więcej wełny, mięsa, czy mleka i to w lepszym gatunku. Przez właściwą selekcję rozpłodników powinniśmy jeszcze ulepszać swoje sztuki hodowlane. Powinniśmy dążyć do uniezależnienia się od zagranicy. Mając swoją wełnę, moc pieniędzy zostawimy w kraju, a wówczas dzisiejsze rękodzielnictwo wiejskie zmieni się na fabryki spółdzielcze, przerabiające wełnę na materiały. Przysposobienie Rolnicze przyśpiesza proces Przysposobienia Spółdzielczego, które to ma ująć zbyt i standaryzację płodów rolnych, a usunąć zbędne pośrednictwo żydowskie. Wspólne lustracje dają nam możność poznania tych rzeczy, których w swoim gospodarstwie nie mamy, a można je z korzyścią zastosować. Przy tym każdy stara się, żeby jego poletko, czy inwentarz, jak najlepiej wyglądał. PR stwarza szlachetną rywalizację. W konkursach mamy możność wyładowania swojej energi i zadośćuczynienia ambicji. To też gdzie jest PR silne, tam nie ma bójek. Co się zaś tyczy wiedzy, to im jest ona zdobyta większym wysiłkiem, tym więcej jest ceniona. Zdobyta przez samokształcenie daje większe zadowolenie osobiste i hartuje ducha.
“ Serwis poświęcony zagadnieniom oraz nowinkom na temat rolnictwa w okresie przedwojennym. Mam głęboką nadzieje, że zawarte tutaj rady, znajdą zastosowanie w rolnictwie teraźniejszym.”